Dziś rano odwiedziły mnie dwie panie, świadkinie (?) Jehowy. A
ponieważ nie mam w zwyczaju unikać rozmowy z ludźmi (chyba, że ich nie lubię),
zwłaszcza obcymi (zwłaszcza takimi, co do których wiem, co się będzie między
nami działo - to zawsze przyjemne patrzeć jak rozwija i modyfikuje się
scenariusz takiej sytuacji). Moje określenie się jako niewierzący jedynie
zachęciło je, co zrozumiałe, do zaostrzenia środków perswazji. I tak oto jako
pierwsze działa - nie wiem czy to przez to, że noszę okulary - wystawiły naukę.
To bardzo paradoksalne i zabawne, że użyły argumentu "z autorytetu"
jakim jest nauka, kiedy wiadomo przecież powszechnie, że nie idzie ona za
bardzo w parze z religią. Pierwszy cytat miał zapewne zbić mnie jednak z tego
tropu, a brzmiał on: "Nauka bez religii jest kaleka, religia bez nauki jest ślepa" (A. Einstein,
któż by inny! Moc argumentu podwojona słynnym nazwiskiem. Ciekawi mnie teraz
czy wiedzą, że był żydowskiego pochodzenia, może gdyby wiedziały – wykreśliłyby
go z listy autorytetów). Piękny aforyzm, nie da się ukryć.
Może napiszę też w kilku słowach coś o tych
dwóch paniach, bo kilka rzeczy wydało mi się charakterystycznych. Wiek na oko
60. Siwe włosy, schludnie, acz „ciotkowato” (w znaczeniu pokrewieństwa ;) ) ubrane i pachnące (stara szafa).
Sandały + rajstopki. Spódnice. Kolory beżowo-złocisto-szaro-kremowe (czyli
właściwie jedno i to samo). Mówiła jedna (bodajże Jadzia [jak wyłapałem z
jednej z jej opowieści]), patrząc głęboko w oczy z wyrazem
przejęcia/zatroskania na twarzy. Miała narysowane brwi, na nosie okulary. Pod
pachą teczka z gazetkami i jakimiś papierami. Druga w ciszy patrzyła głównie na
nią, przytakując z uśmiechem (ewidentnie się z nią zgadzała!), ze dwa razy dopowiedziała
lub powtórzyła coś ze słów pierwszej.
Wróćmy jednak do dyskusji. Próbowałem, niestety
bezskutecznie, opowiedzieć tym dwóm paniom o Kuhnowskiej teorii rewolucji
naukowych (jako uzasadnienie mojego sceptycyzmu wobec przytaczanych przez nie zdań napisanych/wypowiedzianych przez jakichś fizyków). Nasza rozmowa przypominała jednak mniej więcej taką wymianę
zdań:
JA: 2+2=4, tak?
JADZIA: Drzewo.
Szybko więc poddałem się i postanowiłem przyjąć
postawę bardziej bierną, zadając jedynie kłopotliwe – jak mi się przynajmniej wydaje
– pytania dotyczące pewnych kwestii (stały repertuar: Zagłada, teodycea,
wszechmocność i wszechwiedza, etc.). Wiele z odpowiedzi bardzo mnie
rozczarowało, myślałem, że są lepiej przygotowane. Nie wiem na przykład jak
chcą zachęcić młodego, w miarę wykształconego człowieka twierdząc, że Żydzi,
którzy zginęli w Zagładzie – krótko mówiąc – odrzucając Pana
Naszego sami się o to prosili. Amen. Odpowiedziała tak mimo tego, że
uprzedziłem, by uważała co teraz powie… Kiedy zaś spytałem o dzieci (one
przecież były za małe by odrzucać nawet tak nieprawdopodobne postaci
literackie) – zginęły z winy rodziców. Hm! Pani Jadzia próbowała mnie też przekonać, że
wszelkie zło na świecie istnieje z powyższego powodu (odrzucenia przykazań
boskich, nie przez Żydów!). Dziwny to Pan, który – będąc wszechwiedzącym (wie
zatem co zrobią ludzie) – nadaje im wolną wolę, by potem przez tysiąclecia
patrzeć jak się zarzynają…
Bardzo podobały mi się szalenie barwne
przykłady, które przytaczała, np. o tym, że kiedy w klasie jest jakieś dziecko,
które nie zgadza się w jakiejś kwestii z nauczycielem, może on wyrzucić je z
klasy albo – jako mądry pedagog - zostawić i poprosić to dziecko o uzasadnienie
swoich racji. Ten przykład ma przekonywać do tego, że Pan Bóg zostawia nam
wolną rękę i daje jedynie szansę, miło to z jego strony, by być dobrymi. Ten
przykład też mnie nie przekonał.
Bardzo chciałem opowiedzieć im o tych
różnych książkach, które zrobiły ze mnie w wielu kwestiach relatywistę, polecić
im Nietzschego, Marksa, Freuda, Foucaulta, Bourdieu, Levi-Straussa i innych. O
wiele ciekawsze byłyby wtedy rozmowy ze świadkami Jehowy! Uznałem jednak, że
zbyt irytuje mnie rozmowa z nimi, poza tym nie jestem wcale na tyle kompetentny
by wykładać im wszystkie te teorie, co, zważywszy na stan szczelnego
zasklepienia ich umysłów, byłoby szalenie trudne.
Trwało to chyba z 45 minut i kiedy wróciłem do
mieszkania, i spojrzałem na zegarek okazało się, że za moment zaczynają się
zajęcia z socjologii kultury. Przepadły więc, ale nie na darmo! Pani Jadzia
zadeklarowała się, że przyniesie mi – na moją uprzednią prośbę rzecz jasna –
specjalną gazetkę pt. Ateizm w
natarciu! Przyda się do
magisterki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz