Na
Stalowej niewiele się dzieje, może prócz tego, że jacyś panowie wymieniają
latarnie na nowe, bynajmniej nie ładniejsze – pasowałyby pewnie do autostrady,
ale tu… niekoniecznie.
Nadal
– choć muszę przyznać, że ostatnimi czasy mój zapał nieco osłabł – biegam
(głównie szykując się do „biegnij warszawo”; to już za tydzień!) i raz już
udało mi się przebiec odcinek, który nazwać by można ćwierćmaratonem… A propos biegania – zauważyłem, że
biegacze dzielą się na kilka
kategorii. Po pierwsze sprawa sprzętu. Jakieś dwa miesiące temu widziałem biegacza,
który od pasa w górę obładowany był urządzeniami do pomiarów, kilkoma
buteleczkami, sakwami etc. Takich nazywam „cyborgami”. Po przeciwległej stronie
tej skali są (w mojej, wymyślonej ad hoc
nomenklaturze) „nudyści” (nie, to nie znaczy, że biegają nago) – czyli ludzie,
którzy do biegu nie potrzebują niczego poza własnymi nogami (buty nie są dla
nich koniecznością). Sam sytuuję się w złotym środku.
Są
też – zresztą podobnie jak wśród dowolnej grupy ludzi – trzy podstawowe
nastawienia do innych (biegaczy mijanych po drodze). Toczą się tu prawdziwe
gry. Zaczynając od najgorszych – ci patrzą z pogardą lub spode łba, marszcząc
groźnie brwi. Tak patrzą na siebie zazwyczaj samce homo sapiens, nie wiem jak rzecz wygląda między samicami.
Mijanie się z płcią przeciwną jest zawsze przyjemniejsze, z wielu zresztą
powodów. Pozostając jednak przy mojej, wymyślanej z nudów, klasyfikacji – na środku
drugiej skali znajduje się chłodna obojętność. Mijamy się zatem nie patrząc na
siebie, wzrok wbity w ziemię lub w przeciwną stronę niż osoba naprzeciwko. No i
wreszcie najmilszy typ. Ostatnio truchtałem sobie, nieco znudzony, mostem
śląsko-dąbrowskim, a po drugiej stronie, w przeciwnym kierunku, biegła jakaś para.
Kiedy znaleźliśmy się na mniej więcej tej samej wysokości, dziewczyna, szeroko się uśmiechając, pomachała do mnie. Dużą dawkę endorfiny zafundowała mi tym
gestem, szalenie to było sympatyczne. Odmachałem, śmiejąc się (niemal) na głos.
Trochę to właściwie głupkowate.
Poza
tym byłem wczoraj (w piątek) na inauguracji roku w IKP. Nie wiem czy nie
pierwszy raz… Na pewno za to ostatni, co niezmiernie mnie smuci i to wcale nie
tylko dlatego, że w moim życiu (finansowym) przestanie funkcjonować kategoria „ulgowy”
(o losie, jak szeroko można to rozumieć!). Na rozpoczęciu zobaczyłem twarze
tylu wykładowców, z którymi przez ubiegłe lata zdążyłem naprawdę jakoś się zżyć
(choć to oczywiście jednostronne uczucie…), których tak bardzo lubię (nawet
jeśli część z nich nie pamięta mojego nazwiska) i szanuję. To jest jednak
niesamowite w tym instytucie, ta atmosfera. Chociaż niektórzy usilnie jej do
siebie nie dopuszczają, ale to już ich problem. Kiedy rozmawiam ze znajomymi z
innych kierunków zawsze uderza mnie to o czym opowiadają – a to, że po raz
trzeci coś zaliczają, bo „pan od statystyki” się na nich uwziął, a to, że nie
mają ani jednego sympatycznego wykładowcy, że zajęcia są dla nich męką,
przedmioty są potwornie nudne i bezsensowne etc. Wszystko to wydaje mi się
mocno abstrakcyjne. Jasne, u nas też bywają nudne zajęcia. Niektórzy (haha) miewają
problemy z zaliczeniami. Ale wszystko to odbywa się w atmosferze… dobrowolności
i porozumienia. Nikt tu nikogo nie zamierza zmuszać, przecież to jest przywilej studiować za
darmo w takim instytucie, z taką kadrą, o takich poglądach na rzeczywistość,
edukację, kulturę...
oto dyrektor i ten pan, który nie pamiętam kim jest, ale jeśli to jakaś ważna funkcja to dobrze, bo zrobił bardzo dobre wrażenie; Iwonę Kurz wyciąłem z tego zdjęcia, bo nie lubi być na zdjęciach, a ja nie lubię jej podpadać :)
Nowy
dyrektor wygłosił podnoszącą na duchu mowę o relacji nauka-rynek pracy, a jakiś
pan w imieniu dziekana (chyba) o tym, jak bardzo zazdrości
studentom pierwszego roku tego kierunku – używając zresztą szeregu argumentów i uświadamiając
zapewne większości zgromadzonych na sali ex-licealistów, w jakim miejscu się
znaleźli. Najbardziej podobał mi się fragment o tym jak przed laty składał
papiery, żeby dostać się na animację kultury – a przyjmowała je „już wtedy
owiana legendą Iwona Kurz, wtedy w stopniu magistra”. Szkoda, że nie rozwinął
tego wątku. Na koniec niejaki Wojciech Michera wygłosił wykład o Odyseuszu jako
figurze teoretycznej – mocno lawirując, ucinając nagle wiele wątków („bo, żeby
przedstawić rzecz po łebkach potrzebowałby na to semestru wykładu”), robiąc performance
z tekstem na swoim t-shircie (z pierwszymi słowami Odysei „w oryginale”). Całość jednak, po złożeniu tych wszystkich
wątków, była ciekawa i prezentująca możliwe podejścia badawcze w humanistyce. Chociaż
czy zrozumiała dla I roku – trudno powiedzieć… Ale mniejsza z tym, skosztowali
tego, co czeka ich przez najbliższe lata.
Matko, co za pean mi tu wychodzi, chyba
naprawdę mi smutno, że jeszcze tylko rok tych studiów przede mną…
niezapamiętany pan to dr Ksiażyk, nowy prodziekan ds. studenckich - bożyszcze polonistek, idol polonistów :)
OdpowiedzUsuńKsiążyk bożyszczem polonistek, haha, fakt, uwielbiałam zajęcia z PMP (!) :)
OdpowiedzUsuńLatarnie jednak ładniejsze. Też wieszałam psy na naszych władzach, a tu proszę...
OdpowiedzUsuńtak, to prawda, ostatecznie są ładne - nie wiem czemu wydawało mi się, że będą zupełnie inne.. chyba na 11 Listopada zrobili jakieś inne i myślałem, że i u nas takie zrobią. Fajnie, na takie pastorałki właśnie liczyłem :)
OdpowiedzUsuń35 year-old Staff Accountant III Deeanne Ferraron, hailing from Maple enjoys watching movies like Death at a Funeral and Blacksmithing. Took a trip to Tsingy de Bemaraha Strict Nature Reserve and drives a Delahaye 135 Competition Court Torpedo Roadster. podstawy
OdpowiedzUsuń