sobota, 29 września 2012

o biegaczach i inauguracji roku


Na Stalowej niewiele się dzieje, może prócz tego, że jacyś panowie wymieniają latarnie na nowe, bynajmniej nie ładniejsze – pasowałyby pewnie do autostrady, ale tu… niekoniecznie.

       Nadal – choć muszę przyznać, że ostatnimi czasy mój zapał nieco osłabł – biegam (głównie szykując się do „biegnij warszawo”; to już za tydzień!) i raz już udało mi się przebiec odcinek, który nazwać by można ćwierćmaratonem… A propos biegania – zauważyłem, że biegacze dzielą się na kilka kategorii. Po pierwsze sprawa sprzętu. Jakieś dwa miesiące temu widziałem biegacza, który od pasa w górę obładowany był urządzeniami do pomiarów, kilkoma buteleczkami, sakwami etc. Takich nazywam „cyborgami”. Po przeciwległej stronie tej skali są (w mojej, wymyślonej ad hoc nomenklaturze) „nudyści” (nie, to nie znaczy, że biegają nago) – czyli ludzie, którzy do biegu nie potrzebują niczego poza własnymi nogami (buty nie są dla nich koniecznością). Sam sytuuję się w złotym środku.


Są też – zresztą podobnie jak wśród dowolnej grupy ludzi – trzy podstawowe nastawienia do innych (biegaczy mijanych po drodze). Toczą się tu prawdziwe gry. Zaczynając od najgorszych – ci patrzą z pogardą lub spode łba, marszcząc groźnie brwi. Tak patrzą na siebie zazwyczaj samce homo sapiens, nie wiem jak rzecz wygląda między samicami. Mijanie się z płcią przeciwną jest zawsze przyjemniejsze, z wielu zresztą powodów. Pozostając jednak przy mojej, wymyślanej z nudów, klasyfikacji – na środku drugiej skali znajduje się chłodna obojętność. Mijamy się zatem nie patrząc na siebie, wzrok wbity w ziemię lub w przeciwną stronę niż osoba naprzeciwko. No i wreszcie najmilszy typ. Ostatnio truchtałem sobie, nieco znudzony, mostem śląsko-dąbrowskim, a po drugiej stronie, w przeciwnym kierunku, biegła jakaś para. Kiedy znaleźliśmy się na mniej więcej tej samej wysokości, dziewczyna, szeroko się uśmiechając, pomachała do mnie. Dużą dawkę endorfiny zafundowała mi tym gestem, szalenie to było sympatyczne. Odmachałem, śmiejąc się (niemal) na głos. Trochę to właściwie głupkowate.

Poza tym byłem wczoraj (w piątek) na inauguracji roku w IKP. Nie wiem czy nie pierwszy raz… Na pewno za to ostatni, co niezmiernie mnie smuci i to wcale nie tylko dlatego, że w moim życiu (finansowym) przestanie funkcjonować kategoria „ulgowy” (o losie, jak szeroko można to rozumieć!). Na rozpoczęciu zobaczyłem twarze tylu wykładowców, z którymi przez ubiegłe lata zdążyłem naprawdę jakoś się zżyć (choć to oczywiście jednostronne uczucie…), których tak bardzo lubię (nawet jeśli część z nich nie pamięta mojego nazwiska) i szanuję. To jest jednak niesamowite w tym instytucie, ta atmosfera. Chociaż niektórzy usilnie jej do siebie nie dopuszczają, ale to już ich problem. Kiedy rozmawiam ze znajomymi z innych kierunków zawsze uderza mnie to o czym opowiadają – a to, że po raz trzeci coś zaliczają, bo „pan od statystyki” się na nich uwziął, a to, że nie mają ani jednego sympatycznego wykładowcy, że zajęcia są dla nich męką, przedmioty są potwornie nudne i bezsensowne etc. Wszystko to wydaje mi się mocno abstrakcyjne. Jasne, u nas też bywają nudne zajęcia. Niektórzy (haha) miewają problemy z zaliczeniami. Ale wszystko to odbywa się w atmosferze… dobrowolności i porozumienia. Nikt tu nikogo nie zamierza zmuszać, przecież to jest przywilej studiować za darmo w takim instytucie, z taką kadrą, o takich poglądach na rzeczywistość, edukację, kulturę... 

oto dyrektor i ten pan, który nie pamiętam kim jest, ale jeśli to jakaś ważna funkcja to dobrze, bo zrobił bardzo dobre wrażenie; Iwonę Kurz wyciąłem z tego zdjęcia, bo nie lubi być na zdjęciach, a ja nie lubię jej podpadać :)

Nowy dyrektor wygłosił podnoszącą na duchu mowę o relacji nauka-rynek pracy, a jakiś pan w imieniu dziekana (chyba) o tym, jak bardzo zazdrości studentom pierwszego roku tego kierunku – używając zresztą szeregu argumentów i uświadamiając zapewne większości zgromadzonych na sali ex-licealistów, w jakim miejscu się znaleźli. Najbardziej podobał mi się fragment o tym jak przed laty składał papiery, żeby dostać się na animację kultury – a przyjmowała je „już wtedy owiana legendą Iwona Kurz, wtedy w stopniu magistra”. Szkoda, że nie rozwinął tego wątku. Na koniec niejaki Wojciech Michera wygłosił wykład o Odyseuszu jako figurze teoretycznej – mocno lawirując, ucinając nagle wiele wątków („bo, żeby przedstawić rzecz po łebkach potrzebowałby na to semestru wykładu”), robiąc performance z tekstem na swoim t-shircie (z pierwszymi słowami Odysei „w oryginale”). Całość jednak, po złożeniu tych wszystkich wątków, była ciekawa i prezentująca możliwe podejścia badawcze w humanistyce. Chociaż czy zrozumiała dla I roku – trudno powiedzieć… Ale mniejsza z tym, skosztowali tego, co czeka ich przez najbliższe lata.


 Matko, co za pean mi tu wychodzi, chyba naprawdę mi smutno, że jeszcze tylko rok tych studiów przede mną…

5 komentarzy:

  1. niezapamiętany pan to dr Ksiażyk, nowy prodziekan ds. studenckich - bożyszcze polonistek, idol polonistów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Książyk bożyszczem polonistek, haha, fakt, uwielbiałam zajęcia z PMP (!) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Latarnie jednak ładniejsze. Też wieszałam psy na naszych władzach, a tu proszę...

    OdpowiedzUsuń
  4. tak, to prawda, ostatecznie są ładne - nie wiem czemu wydawało mi się, że będą zupełnie inne.. chyba na 11 Listopada zrobili jakieś inne i myślałem, że i u nas takie zrobią. Fajnie, na takie pastorałki właśnie liczyłem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. 35 year-old Staff Accountant III Deeanne Ferraron, hailing from Maple enjoys watching movies like Death at a Funeral and Blacksmithing. Took a trip to Tsingy de Bemaraha Strict Nature Reserve and drives a Delahaye 135 Competition Court Torpedo Roadster. podstawy

    OdpowiedzUsuń