wtorek, 9 października 2012

krótka historia kabla zza okna

Wczoraj wieczorem usłyszałem pukanie do drzwi. Pobiegłem otworzyć - sąsiadka z dołu. Pyta (per "panie sąsiedzie") czy jej syn mógłby za jakieś dwa tygodnie, jak przyjedzie, przyjść do mnie i obciąć kabel, który wisi mi (i jej) za oknem. Nie jest już potrzebny, bo ma telewizję cyfrową, a kabel przeszkadza, bo dynda. Powiedziałem, że nie ma problemu i pożegnaliśmy się.

Dziś rano znów pukanie. Otwieram - ona. Z przecinaczem (?) do kabli w dłoni. Pyta czy nie mogłaby sama tego dziś zrobić i wchodzi mi do przedpokoju. Oczywiście nie mogłem pozwolić, żeby starsza pani właziła mi na parapet i obcinała dyndający - wcale nie tak blisko okien - kabel. Biorę więc od niej przecinacz i sam wdrapuję się na parapet. A muszę w tym miejscu wyraźnie zaznaczyć, że mam paniczny lęk wysokości. Stanie więc w otwartym oknie na czwartym piętrze nie należy dla mnie do najprzyjemniejszych doświadczeń. Przecinacz, jakby tego było mało, tępy. Prawą ręką (sprawniejszą) trzymam się więc ramy okna, lewą próbuję z jednej strony utrzymać w dłoni narzędzie, z drugiej pracować nim (co lewą ręką nie jest najprostsze!). W końcu się udało, kabel zleciał na podwórko. Sąsiadka wniebowzięta, wróciła do przedpokoju, włożyła kapcie, które tam zostawiła, grzecznie podziękowała i poszła.


***

Poza tym kilka dni temu zasadziłem znaleziony gdzieś w Warszawie żołądź. Ciekawe czy coś z niego urośnie - i co...? (śledzący tę stronę wiedzą, że z nasion lawendy urosło mi coś zupełnie innego...) Pewnie gruszki na wierzbie.



A nowe latarnie na Stalowej są jednak ładne, dodają ulicy nutkę starodawnej elegancji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz