Rok temu, w
sylwestra, napisałem (i był to pierwszy dzień tej witryny) na tym blogu: "dzień
31 grudnia 2011 roku spędziłem czyszcząc piec i opalając drzwi od łazienki.
mało wyrafinowanie" i, nieco dalej: "to nie będzie najlepszy
sylwester, ale nie bądźmy przesądni - przyszły rok powinien być lepszy niż
miniony". Czy rok 2012 był faktycznie lepszy..? Nie wiem (więc chyba
umiarkowanie). Jak co rok bywały lepsze i gorsze momenty, choć przeprowadzka na
Stalową, rozpoczęcie ostatniego roku studiów (na których, nota bene, dostałem pierwsze [i ostatnie] stypendium w życiu), wyjazd na Podlasie i kilka innych
wydarzeń z pewnością pozostanie ze mną na długo. Zdecydowanie lepszy od ubiegłorocznego był
natomiast sylwester*, którego miałem przyjemność spędzić w licznym gronie ludzi
wprost niesamowitych. W tym miejscu może powinienem wyjaśnić, że ostatnimi czasy moje życie towarzyskie z rozmaitych
powodów co najmniej... kulało. Podczas tygodnia na wyjeździe sylwestrowym
pogłębiłem znajomość z wieloma osobami (względnie nowymi w moim życiu, oni
także są „nabytkiem” ubiegłego roku), odzyskując tym samym to, co straciłem
wraz z rozpadem grupy znajomych z czasów wcześniejszych. Przyjemne uczucie, z
wielu zresztą względów.
Ponieważ kilka osób darzy zamiłowaniem cudowną sztukę gotowania, a każdy przywiózł ze sobą co najmniej jedną wielką siatę zakupów, jedzenia było potąd <wskazuje na czoło>. Myślę, że odzyskałem przez te kilka dni co najmniej połowę ze straconych przez wyrostkowe przygody ośmiu kilogramów...
Poza tym słodkie lenistwo, palenie w kominku, gry (Dixit zdecydowanie najlepszy! Chociaż gra w Mencwela nie ma sobie równych jeśli chodzi o poziom emocji [przypominam hasło PSYCHOANALITYK!]), spacery, dyskusje (jedna z tez: nasze pokolenie jako pokolenie serialowych maniaków, tak jak kinowymi maniakami było pokolenie nowej fali), rozpieszczanie najsłodszego na świecie psa (czasem też ganianie za nim, gdy zrywał się ze smyczy...). Sielanka. Szkoda, że nie dłuższa.
Zrobiłem
też sporo zdjęć, z czego się bardzo cieszę, bo od dawna nie sięgałem po aparat.
Tydzień przed wyjazdem dokonałem małej transakcji sprzedając Nikona D80 i
kupując sobie nową zabawkę – Nikona 1 V1, z 27mm obiektywem (1:2.8).
Przyjemny, bo mały (ale nie za lekki!), „płaski” (krótki obiektyw - pod kurtką
nosi się bez problemu) i szybkostrzelny. Dźwięk migawki rozbrajający (i do przełączenia na bezdźwiękową migawkę elektroniczną).
Moje mieszkanie opustoszało na niemal 5 tygodni. Nie wiem czy czas ten jeszcze się nie wydłuży. Trudno mi zatem pisać na praskie tematy... Ale może dobrze czasem zniknąć, by spojrzeć później świeższym okiem.
*tańczyłem! (mam świadków!)
:)
OdpowiedzUsuń